pokazuj, oni cię wsadzą do więzienia, on wszystko może. On wielki pan, a my jemu przeszkodą.
— Jakto my? toć nie matka? spytał Wilmuś.
Stara się zarumieniła.
— Ale to już tak musi być, w domu nikt nie wié że ja jego matka, a jeszcze się Jasieńko stracha żeby się to nie wydało, bo on ma się już żenić z taką bogatą szlachcianką, a broń Boże by się dowiedzieli o nim, wszystkoby przepadło. Kazał mi się Jasieńko z domu wynosić, o miły panie, jak mnie się z nim rozstać, a będę musiała, będę musiała. Mówiła przerywanemi słowy staruszka. Na co jemu być do szczęścia zawadą.
— Jakto? on... ten matkę z domu wypędza! krzyknął Wilmuś zrywając się z gniewem.
— Gdzież zaś, ale nie wypędza, tylko to tak musiało być. Zobaczysz jak się ożeni, potém, jużci mnie nie wypchnie, będę go choć widziała. Niech on choć będzie szczęśliwy.
Wilmuś począł chodzić po izbie, zaciąwszy usta, rozgorączkowany, uśmiéchając się do siebie.
— A! czemuż ja! czemu ja niegodziwy! nie mam schronienia ani chleba żeby je z tobą podzielić. Ale — dodał z wyrazem postanowienia mocnego — przysięgam, dla ciebie się dorobię, muszę. Dzień i noc pracować będę, zobaczysz.
Matka bojaźliwe oczy podniosła na niego.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/77
Ta strona została skorygowana.