— Wilmuś, krzyknęła, jeśli ty jemu grozić będziesz, jeśli ty śmiesz co przeciwko niemu pomyśléć, ja się ciebie wyrzeknę na wieki!
Chłopak spojrzał smutnie.
— Uspokójcie się matko, nic twemu gagatkowi nie będzie, dam pokój złotemu Jasieńkowi, ino mi o ciebie chodzi. Śmiał cię z domu wygnać.
— Ale ja sama wychodzę, po dobréj woli — zawołała matka, bo to do jego doli potrzebne.
— No tak — dodał ruszając ramionami Wilmuś — jemu trzeba się przebrać za szlachcica, okpiwać ludzi a matki i brata się wyprzéć, to i dobrze!
Stara Mateuszowa skinęła na niego.
— Toś ty o żebraninie? grosza pewnie nie masz.
— A nie mam, to co? ino nie żebrzę.
— Postój że tu, pójdę do domu, zostało mi trochę grosza, to ci przyniosę.
Chciała wstać, ale Wilmuś jéj nie puścił. — Nie wezmę, rzekł, gdybym umiérał z głodu. Swojego grosza matka nie masz, a jego piéniędzy, jak szatańskich, nie chcę!!
— Wilmuś, ty go nienawidzisz!
— Miałbym go kochać?
Matka nie umiała znaléźć odpowiedzi.
— A któż mnie zgubił? przypomnijcie — kto mnie popchnął, abym się zmarnował? ale teraz — niedoczekanie!!
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/79
Ta strona została skorygowana.