Znowu Mateuszowa wstać chciała, i syn jéj nie puścił. — Nie prędko się zobaczymy, rzekł, niech się na was popatrzę, a iść niéma po co, bo ja nie wezmę nic — przysięgam Bogu, nic nie wezmę.
— Do którego kościoła chodzicie matko? niechby mi choć tam was widziéć czasem było wolno.
Matka wyjąknęła pocichu. Wilmuś zamilkł. Ciężka była dalsza rozmowa; stara nie wiedziała o co pytać, on bał się ją rozdrażnić, bo w głębi jego gniew buchał i powtarzał wciąż — matkę wypędza, matkę wypędza.
Ledwie wyprosiła nieboraczka aby się posilił, zapewniwszy go, że ze sprzedaży pończoch własnéj roboty za to skromne jadło zapłaci. Piérwszy raz w życiu Wilmuś odmówił przyniesioną mu wódkę, sam się jéj lękał, ale żarłocznie prawie rzucił się na miskę krupniku, na chléb i mięso. Matka westchnęła prawie z bólu zobaczywszy ten głód i przypomniawszy zbytki domu, którego resztki były lepsze niż tutejsza strawa wyrobnicza.
Naostatek wstała. Wilmuś się jéj do nóg rzucił, ona przycisnęła głowę jego do piersi płacząc i zaleciwszy mu ażeby za nią nie szedł a na ulicach się nie pokazywał, pobiegła do domu w obawie aby jéj kto nie wyszpiegował.
Wilmuś bocznemi ulicami wrócił do mieszkania Tramińskiego.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/80
Ta strona została skorygowana.