Prędzéjby się pewnie dopuścił kompromisu z sumieniem, niż z kodeksem przyzwoitości wielkiego świata. Miało to zarazem dowodzić i wychowania i dostatku, i przez reperkusyę, zapewne urodzenia nawet a szlachectwa. Głęboka myśl i rachuba kryła się pod tą lekkością pozorną.
Przez całą drogę siedział zamyślony i cygaro mu gasło nieustannie, nareszcie nie bez wzruszenia ujrzał wysokie drzewa ogrodu starego i wspaniały pałac w Zakrzewku. Długa lipowa prowadziła doń aleja.
Pałac to był nie dwór, okoliczni włościanie od czasu jak przymurowano kolumnadę i dwa piętrowe skrzydła, nie nazywali go inaczéj Zdala zabudowania w istocie wydawały się nader wspaniale i butno. Wszystkie przyczółki gospodarskich nawet budowli, miały pomalowane boki i pretensyonalne fizyognomie. Mamiło to zdaleka. Serce biło mecenasowi gdy przed ganek zajechał, tu liczna już czekała liberya, dom poczynał się oświecać, kilka powozów stały przed stajnią wyprzężone, ale nikt na spotkanie nie wyszedł. Wnętrze téż pałacu nawet wieczorem wydawało się jakoś niezbyt świéżo i wytwornie.
Było tu wszystko czego wymagały formy, ale po za skorupkę zewnętrzną nie trzeba było zaglądać.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/82
Ta strona została skorygowana.