miem, ale ci słowo daję, znając go i jego familią nie od dziś dnia, że przy całym uroku jaki masz, nic nie zrobisz z nim. Tamtego zaś zrażać właśnie w téj chwili — niegodzi się.
— Jakto? ojciec byś chciał żebym się przy tylu osobach kompromitowała?
— Ale nie, przecież jest miara we wszystkiem.
— Ojciec chcesz żebym go łudziła jakąś nadzieją.
— Łudziła! nadzieją! powtórzył prezes nieukontentowany — niby mnie nie rozumiesz moje dziecko. Człowiek może miéć nadzieję, chociaż my się w obec niego nie skompromitujemy. Co do nas należy że głupi może miéć nadzieję! Ja ci tylko to powtarzam, on mi jest potrzebny, bardzo potrzebny, że w téj chwili od niego zależy interes dla nas niezmiernéj wagi. A to dorobkowicz, dumny, próżny, drażliwy, urazi się i ja za ciebie pokutować będę — przecież go dawniéj inaczéj przyjmowałaś, siedzieliście, gadali po całych godzinach, podobał ci się.
Panna Albina skrzywiła usta.
— No — dobrze — dobrze, rzekła, poprawię się ale nie zaraz, bo by to było znowu nadto widoczném. Niech mi to ojciec zostawi, choćby się podąsał, to go udobrucham.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/90
Ta strona została skorygowana.