— Że téż pan, odezwała się zawsze po francuzku baronowa do mecenasa, nie uczujesz tęsknoty, przy téj pracy i samotności lub samém męzkiém towarzystwie i to wiejskiém? Człowiek nie może żyć bez rodziny, wszak pan jesteś całkiem sam jeden.
Na to pytanie badawcze mecenas się nieco zmieszał, ale odpowiedział, wykręcając zręcznie i nie rozwiązując kwestyi głównéj.
— Przywykłem do tego rodzaju życia, rzekł a przytém jestem tak zajęty, często nawet nocy część pracy poświęcić muszę.
— Ale są potrzeby serca i ducha, które prędzéj czy późniéj dopominają się o swe prawa.
A po chwilce strzeliła najzuchwalszém w świecie...
— Czy pan nie myślisz się żenić?
Mecenas nie przypuszczał wcale, by baronowa działała we własnych widokach, wytłumaczył to sobie inaczéj; sądził że jéj polecono go wybadać, że ona jest pośredniczką. Serce uderzyło mu gwałtownie.
— A, pani! zawołał — któżby nie pragnął tego związku, który szczęście zapewnia. Mimo tysiąca szyderstw, jest to przecie stan normalny dla człowieka, który zostając samotnym, jest zawsze tylko pół-istotą, czémś niedokończoném, niepełném.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/93
Ta strona została skorygowana.