przybory tualetowe mecenasa, które sługa teatralnie rozłożył, ale postępowanie gospodarza octem i żółcią napełniło serce Szkalmierskiego.
Miałże dlatego zrzec się wszelkich nadziei? nie byłoż to raczéj istotnie dowodem zaufania i poufałości?? Chodził w tych myślach po izdebce, odprawiwszy służącego, gdy drzwi się otworzyły i niespokojny trochę prezes w szlafroku, w czapeczce, z fajką, w pantoflach, ukazał się śmiejąc we drzwiach.
— O mój Boże! zawołał, jakże to cię tu postawili! A mówiłem. Co tu poradzić z ludźmi naszymi, nigdy nie zrozumieją. To okropna izba, ja cię zaraz każę przenieść.
Prezes kłamał biédak, bo nie miał dokąd gościa przenosić, wszystko było zajęte; owę lepszą izbę w oficynach oddano Francuzowi kamerdynerowi księcia, ale był pewny że mecenas jako grzeczny i przyzwoity człowiek — przenosin nie dopuści.
— Panie prezesie — zawołał wistocie mecenas, mnie tu bardzo dobrze, proszę, zaklinam.
Prezes jeszcze udawał zagniéwanego i upartego, chciał koniecznie dzwonić, choć dzwonka nie było. Oparł się temu Szkalmierski. Prezes zaczął narzekać.
— Otóż to powiadam ci, z tymi naszemi ludźmi, nigdzie ładu, ja we wszystko wejrzéć nie mam czasu, ani się na kogo spuścić. A! no!
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/98
Ta strona została skorygowana.