znany ze swej porywczości J.T. Maston poprosił o głos i odezwał się w te słowa:
— Sprawa, którą mamy rozstrzygnąć na dzisiejszem posiedzeniu ma bardzo doniosłe znaczenie narodowe i daje nam szerokie pole do wykazania swego patrjotyzmu.
Członkowie „Gyn-Klubu“ spojrzeli po sobie, nie rozumiejąc, do czego zmierza mówca.
— Obcym nam jest zgoła wszelki szowinizm, wszelka przesada, zdaje mi się jednak, że mamy prawo żądać, by wspaniała nasza kolumbiada zaryła się w łono ziemi, należącej do Stanów Zjednoczonych. W naszych jednak warunkach...
— Kochany Mastonie!... — przerwał mu Barbicane.
— Pozwólcie mi rozwinąć mą myśl. Ze względów astronomicznych zmuszeni jesteśmy obrać punkt położony w pobliżu równika, by zapewnić powodzenie naszemu przedsięwzięciu.
— Jeśli pan pozwoli... — przerwał mu znów prezes.
— Żądam wolnej wymiany zdań — wołał J.T. Maston — i obstaję przy tem, by ziemia, z której uniesie się nasz sławetny pocisk znajdowała się na terytorjum Stanów.
— Stanowczo! — odezwało się kilka głosów.
Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/106
Ta strona została przepisana.