Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/127

Ta strona została przepisana.

gdy po raz pierwszy wciągnął w płuca powietrze Florydy, a chodząc zdawał się stopami próbować solidności tej ziemi, której powierzyć miał swe dzieło, J.T. Maston — zawsze niecierpliwy, końcem swego szczudła rozgrzebywał już ziemię.
— Panowie — rzekł Barbicane — nie mamy ani chwili do stracenia i od jutra dosiadamy koni, by bliżej zapoznać się z miejscowością.
Na spotkanie Barbicane’a wyległa cała trzytysiączna ludność miasta Tampa-Town, oddając mu honory należne prezesowi „Gyn-Klubu“ i manifestując swe zadowolenie z powodu przyznania Florydzie pierwszeństwa nad Teksasem. Tłum wznosił głośne okrzyki, bił oklaski, ale Barbicane chcąc uniknąć tych owacji, zamknął się w numerze Hotelu Franklin i oświadczył, że nie przyjmuje nikogo.
Zawód znakomitości jest rzeczą trudną i męczącą.
Nazajutrz, 23 października niewielkie koniki hiszpańskiej rasy, ale mocne i rącze rżały od wczesnego ranka pod oknami hotelu. Ale zamiast czterech było ich z pięćdziesiąt i tyluż jeźdźców. Barbicane, wyszedłszy wraz ze swymi towarzyszami zdziwił się tą kawalkadą. Zauważył przytem, że każdy jeździec