Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/165

Ta strona została przepisana.

— Niemożliwe! Nieprawdopodobne! Pusty żart! Kpiny. Śmieszne! Nonsens! — lała się gama wykrzykników, służących do wyrażenia powątpiewania, niedowierzania, obawy przed mistyfikacją, była pierwszą odpowiedzią na dziwną propozycję nieznajomego. Śmiano się, wzruszano ramionami, dziwiono i oburzano, potem znów wybuchano śmiechem.
Jednemu tylko J.T. Mastonowi propozycja przypadła widocznie do gustu.
— To jest pomysł! — wołał.
— Tak, — odpowiedział major, — ale jeśli nawet komuś wolno jest mieć podobny pomysł, to chyba pod warunkiem, by nie myślał nigdy o ich urzeczywistnieniu.
— A to dlaczego? — upierał się sekretarz „Gyn-Klubu”, gotowy już do wszczęcia dyskusji. Ale nikt nie chciał się w nią wdawać.
Nazwisko Michała Ardana powtarzano sobie już tymczasem w całym Tampa-Town. Przybysze i miejscowi spoglądali na siebie pytająco, uśmiechali się i pokpiwali sobie: jakiś Europejczyk! A może jest to tylko jakaś zjawa, duch nieczysty, a pokutujący. Jeden tylko J.T. Maston mógł wierzyć w jego istnienie!
Gdy Barbicane zaproponował, by zbudo-