Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/166

Ta strona została przepisana.

wać działo, które wyrzuciłoby pocisk na księżyc, każdy rozumiał, że był to pomysł realny i wykonalny, poprostu trudny eksperyment artyleryjski. Ale, by jakiś rozsądny człowiek kazał się wsadzić do pocisku i chciał odbyć w nim fantastyczną podróż na księżyc — to wydawało się wszystkim żartem, mistyfikacją. Ot, zwykły humbug, który Europejczycy przenieśli do swych słowników, by następnie raczyć Amerykanów najpiękniejszymi ucieleśnieniami tego zapożyczonego od nich wyrażenia.
Kpiny i śmiechy trwały bez przerwy do wieczora i zdawało się, że całe Stany Zjednoczone dostały napadu śmiechu, co było tem dziwniejszem, że Ameryka jest krajem, w którym najdziwaczniejsze pomysły znajdują zawsze zwolenników i stronników.
Pomysł Michała Ardana, jak każda zresztą nowa myśl, tylko w pierwszej chwili wywołał wesołość i drwiny. Potrochu zaczęto się z nim oswajać. Przypominano sobie, ile idei, ośmieszanych zrazu, stawało się następnie rzeczywistością. Pytano, dlaczego podobna próba nie miałaby być kiedyś podjętą!? Tak, ale w każdym razie człowiek, któryby się decydował na coś podobnego, musiałby być warjatem i lepiejby zrobił, gdyby wcale nie występował ze swym projektem, który go