Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/167

Ta strona została przepisana.

tylko ośmiesza, bo nie można go przecież brać na serjo.
Ale przedewszystkiem: czy człowiek ten istnieje? To jest pytanie. Nazwisko Michała Ardana nie było nieznanem w Ameryce. Należało ono do pewnego Europejczyka, znanego ze swych odważnych podróży. Następnie telegram, w krótkich, stanowczych słowach mieszczący cały tak dziwaczny plan, a wreszcie podanie okrętu, na którym człowiek ten jedzie już zapewne do Ameryki i oznaczenie daty przyjazdu, to wszystko nadawało całej sprawie cechy prawdopodobieństwa. Trzeba było czekać.
Tymczasem jednak jednostki zaczęły się wiązać w grupy, grupy te, jak atomy obdarzone siłą atrakcyjną, wiązały się ze sobą i mocą wspólnego zainteresowania przyciągały nowe jednostki i wreszcie stworzył się z nich tłum zwarty i zagrzewający się coraz bardziej własnym zapałem, który udał się do mieszkania prezesa Barbicane’a.
Prezes, od chwili otrzymania depeszy, nie wypowiedział się ani za projektem Michała Ardana, ani przeciw niemu. Nie podtrzymywał zdania J.-T. Mastona, ale też nie zaoponował. Postanowił milczeć i czekać, jaki obrót weźmie sprawa. Gdy jednak spostrzegł pod swemi oknami całą niemal ludność Tam-