pa-Town, zrozumiał powód tej manifestacji i nie umiał ukryć swego niezadowolenia.
Wkrótce potem okrzyki i głośne szemrania zmusiły go do ukazania się tłumowi. Oswoił się już z tem, że sława wkłada pewne obowiązki, często nawet bardzo przykre i rad nie rad, poddawał się losowi.
Wyszedł więc. Zaległa cisza, a pewien obywatel zabrał natychmiast głos i postawił prezesowi następujące pytanie:
— Czy osoba, podpisana w depeszy imieniem i nazwiskiem Michała Ardana, znajduje się rzeczywiście w drodze do Ameryki czy też nie?
— Panowie, — odrzekł Barbicane, — wiem o tem tyleż, co i wy.
— To trzeba wiedzieć! — ozwały się liczne zniecierpliwione głosy.
— Czas wyjaśni tę zagadkę.— odpowiedział chłodno prezes.
— To jednak do tego czasu nie można trzymać całego kraju w niepewności, — ciągnął dalej przygodny mówca. — A czy kazał pan zmienić formę pocisku?
— Jeszcze nie, moi panowie, ale przyznaję wam słuszność. Telegraf, który sprawił nam tyle emocji, powinien rozjaśnić tę zagadkę.
— Chodźmy do urzędu telegraficznego!
Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/168
Ta strona została przepisana.