Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/171

Ta strona została przepisana.

Kotwica nie zdążyła jeszcze dosięgnąć dna, gdy Atlantę otoczyło ze wszystkich stron 500 łodzi i parowiec został wzięty szturmem. Prezes Barbicane wszedł pierwszy na pokład i głosem, w którym czuć było hamowane wzruszenie, zawołał:
— Michał Ardan!
— Obecny! — odpowiedział głos z tłumu.
Barbicane, ze skrzyżowanemi na piersiach rękami, z wejrzeniem, z którego strzelało sto pytań, ale niemy, przyglądał się bacznie pasażerowi Atlanty.
Był to człowiek lat około 42, ale przygarbiony już nieco, jak te karjatydy, które na swych ramionach niosą balkony. Duża jego głowa, hardo odrzucona wtył, porośnięta była płowym włosem, który, jak grzywa lwia, połyskiwał od słońca. Twarz krótka, szeroka w policzkach, o krótkim, nastroszonym wąsie, i małe okrągłe oczy, kompletowały tę brzydką naogół twarz. Ale zato nos miał rysunek szlachetny, usta składały się w wyjątkowo miły wyraz, wysokie czoło, inteligentne i poorane jak pole, które nie leży odłogiem, zdradzało w tym człowieku bujną i niespokojną myśl.
Głowa wspierała się na torsie wspaniale zbudowanym i osadzonym na długich no-