Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/177

Ta strona została przepisana.

wano, jak rozpieszczone dziecko. Wszyscy zajmowali się jego szalonymi pomysłami, które dawały im emocję i przyglądali się im bez podziwu może, ale z zainteresowaniem. Wiedziano o nim, że jest tak nierozsądnie odważnym, ale ktoś z jego przyjaciół chciał go powstrzymać, przepowiadając mu katastrofę, Ardan z przemiłym uśmiechem machał ręką i odpowiadał najpiękniejszym chyba ze wszystkich przysłów arabskich: las pali się przez swe drzewa!
Takim był podróżny z Atlanty: ruchliwy, niespokojny, podniecony własnym zapałem, zaabsorbowany wewnętrznie czemś i jak w tej chwili nie myślał o tem, czego miał dokonać w Ameryce, lecz coraz to innymi, dalszymi już może projektami.
Jeśli czasem zdarzają się wśród typów ludzkich uderzające kontrasty, to jeden z najdziwniejszych tworzyli w tej chwili: francuz Michał Ardan i yankes Impey Barbicane, choć każdy z nich był na swój sposób odważnym, pomysłowym i przedsiębiorczym.
Kontemplację, w jaką wpadł prezes Gyn-Klubu przy pierwszem spotkaniu ze swym rywalem, który zepchnął go na drugi plan, przerwały okrzyki i wiwaty tłumu.
Były one tak gwałtowne, a entuzjazm przybrał formy tak wybuchowe, że Michał