Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/178

Ta strona została przepisana.

Ardan uścisnąwszy conajmniej z 1000 rąk, które wyciągały się ku niemu, zmuszony był schronić się do swej kajuty. Barbicane podążył za nim, nie mówiąc ani słowa.
— Pan jest Barbicane? — zapytał Michał Ardan, gdy znaleźli się sami, takim tonem, jak gdyby znali się od lat dziecinnych.
— Tak jest — odpowiedział prezes Gyn-Klubu.
— A więc witam pana, panie Barbicane, jak się pan miewa? Bardzo dobrze, no to chwała Bogu, bardzo się cieszę.
— Czy pan jest rzeczywiście zdecydowany puścić się w podróż? — zapytał Barbicane bez wszelkich wstępów.
— Najzupełniej.
— I nic pana nie powstrzyma?
— Nic. Czy kazał pan już zmienić formę pocisku stosownie do mojej depeszy?
— Czekałem na pańskie przybycie, ale — nastawał dalej Barbicane, — czy pan zastanowił się?...
— Zastanawiać się!! Czy ja miałem czas do stracenia? Nadarzała się okazja do zrobienia wycieczki na księżyc, korzystam z niej, no to wszystko. Zdaje mi się, że tu niema nad czem się zastanawiać.
Barbicane pożerał oczyma człowieka, który mówił o swym projekcie z taką swobo-