Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/18

Ta strona została przepisana.

— A dlaczego? — zapytał pułkownik.
— Gdyż oni tam w Europie mają tak dziwne zapatrywania na kwestję awansów, że żaden amerykanin nie mógłby się im pod­dać. Oni tam nie mogą sobie wystawić, by ktoś mógł zostać generałem, nie przeszedłszy po kolei wszystkich niższych stopni oficer­skich, jakgdyby ktoś nie mógł być dobrym artylerzystą, choć sam nie odlał ani jednej armaty. To poprostu...
— Absurd! — dokończył Tom Hunter. — A w takich warunkach nie pozostaje nam nic innego, jak zakładać plantacje tytoniu i dystylować tran wielorybi.
— Jakto? — zawołał wzruszonym gło­sem J.- T. Maston. — Więc nawet tych ostat­nich lat naszego życia nie będziemy mogli poświęcić udoskonalaniu broni palnej? Czy rzeczywiście nie ma się już nadarzyć okazja, by ją wypróbować i niebo już nigdy nie roz­jaśni się błyskiem wystrzału armatniego? Nie­ podobieństwo, by nie nadarzyła się koniecz­ność wypowiedzenia wojny jakiemuś mocar­stwu zamorskiemu. Może francuzi zatopią choć jeden z naszych pancerników, może anglicy powieszą ze trzech czterech naszych ro­daków.
— Nie, panie Maston — odrzekł spokoj­nie pułkownik Blomsberry — nie dożyjemy te-