Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/197

Ta strona została przepisana.

dla uczonych, którzy coś umieją i szczerą pogardę dla uczonych, którzy nie umieją nic.
— Czy zna pan wielu, którzy należą do tej drugiej kategorji?
— O tak. We Francji znam jednego, który utrzymuje, że z punktu widzenia matematyki ptak nie może latać, inny zaś twierdzi, iż teoretycznie ryba nie jest przystosowana do tego, by mogła żyć w wodzie.
— Nie chodzi o podobnych uczonych, lecz na poparcie moich słów, muszę się powołać na nazwiska, którym i pan nie odmówi kredytu.
— Wprawia mnie pan w kłopot, mój szanowny panie. Ale proszę nie zapominać, że ma pan przed sobą nieuka, który zawsze chętnie nadstawia ucho, by się czegoś nauczyć.
— Dlaczego więc pan porusza zagadnięcia naukowe, choć ich pan nie studjował? — zapytał brutalnie nieznajomy.
— Dlaczego? — odpowiedział Ardan.
— Dlatego, że najodważniejszym jest ten, kto nie podejrzewa niebezpieczeństwa. Ja nie umiem nic, to prawda, ale właśnie moja słabość stanowi moją siłę.
— Pańska słabość doprowadza pana do szaleństw, — rozdrażnionym tonem zawołał nieznajomy.