Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/204

Ta strona została przepisana.

dana chciał jeszcze zabrać głos, ale zagłuszyły go okrzyki, drwiny i pogróżki tłumu.
— Dosyć już! Dosyć! — wołali jedni.
— Wyrzućcie tego intruza! — krzyczeli inni.
— Za drzwi z nimi — żąda! poirytowany tłum.
On zaś stał spokojnie, uczepił się estrady i nie ruszał się z miejsca, oczekując chwili uspokojenia się burzy, która byłaby doprowadziła do niepożądanych zgoła wypadków, gdyby Ardan nie uciszył jej jednym ruchem ręki. Był on zbyt rycerskim, by opuścić swego przeciwnika w chwili niebezpieczeństwa.
— Czy chce pan jeszcze dorzucić słowo? — zwrócił się do nieznajomego uprzejmie.
— Tak, sto, tysiąc! — odpowiedział nieznajomy, unosząc się. Albo raczej nie, tylko to jedno: by upierać się przy podobnym projekcie, trzeba być....
— Nierozsądnym. Ale jakże może mi pan robić podobny zarzut, jeśli sam zażądałem od mego przyjaciela Barbicane zmiany pocisku na cylindryczny, bym nie potrzebował podczas drogi kręcić się w kółko.
— Ależ, nieszczęsny człowieku! Straszne wstrząśnienie przy wybuchu rozerwie pocisk na kawałki!