Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/206

Ta strona została przepisana.

panu pokonać wszystkie trudności i przezwyciężyć wszystkie przeszkody, że zdoła pan nawet dostać się na księżyc, w jaki sposób ma pan zamiar powrócić z niego?
— Nie powrócę.
Zebrani zamarli na chwilę, usłyszawszy tę odpowiedź, która przez swą prostotę stawała się niemal wzniosłą. Ale ta cisza martwa była wymowniejszym wyrazem podziwu, niż najgłośniejsze okrzyki najwyższego entuzjazmu. Nieznajomy skorzystał z tej przerwy, by jeszcze raz zaatakować mówcę.
— Zginiesz pan niechybnie, — zawołał — a pańska śmierć nie przyniesie nawet żadnej korzyści, gdyż będzie to śmierć szaleńca!
— Mów dalej, szlachetny proroku, — odpalił Ardan. — Istotnie, prorokuje pan w sposób niezmiernie miły.
— Ach, tego już nadto — unosił się dalej nieznajomy. — I sam nie rozumiem, poco biorę udział w dyskusji tak mało poważnej. Prowadź pan dalej swe szalone dzieło. Zresztą, nie pana trzebaby uczynić odpowiedzialnym za nie.
— Tylko kogo?
— Nie, nie! Kto inny odpowie za pańskie nierozsądne kroki.
— Któż taki? Niech się pan nie krępuje! — wołał rozkazującym tonem Michał Ardan,