Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/207

Ta strona została przepisana.

— Nieuk, który zorganizował całe to przedsięwzięcie, równie śmieszne, jak i niewykonalne.
Zaczepka była wyraźna. Barbicane, który od wystąpienia nieznajomego czynił gwałtowne wysiłki, by się pohamować, widząc się nagle tak brutalnie zaczepionym, podniósł się szybko i rzucił w stronę przeciwnika, ale w tej samej chwili został od niego oddzielony w sposób zgoła nieoczekiwany.
Setki muskularnych ramion uniosły w górę estradę i prezes „Gyn-Klubu“ wraz z Michałem Ardan stał się przedmiotem niezwykłej owacji. Poniesiono ich w tryumfie.
Wzniesienie było ciężkie, lecz niosący je zmieniali się co chwila, odpychali się, bili, walczyli o zaszczyt, by siłą swych ramion przyczynić się do tej uroczystej manifestacji.
Nieznajomy nie starał się korzystać z zamieszania, by usunąć się z sali. Zresztą, czy to było możliwe wobec ścisku, jaki panował dokoła estrady? Siedział w pierwszym rzędzie, ze skrzyżowanemi na piersiach rękami i oczami wpijał się w prezesa Barbicane’a.
Barbicane nie tracił go też z oczu, a spojrzenia tych dwuch ludzi krzyżowały się ze sobą, jak dwie ostre szpady.
Pochód tryumfalny ruszył wśród entuzjastycznych okrzyków, niesłabnących ani na