Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/208

Ta strona została przepisana.

chwilę. Michał Ardan z widocznem zadowoleniem poddawał się owacji tłumu. Twarz jego promieniała. Czasami wzniesienie zaczynało się kołysać, jak okręt, niesiony na fali. Ale dwaj bohaterowie wiecu mieli nogi marynarzy, stali twardo i okręt ich bez uszkodzeń przybył do portu Tampa-Town.
Michałowi Ardan udało się wreszcie uniknąć uścisków swych wielbicieli; ukrył się w hotelu Franklin, zamknął w swym pokoju i zmęczony padł na łóżko, a stutysięczna armja czekała pod jego oknami całą noc.
Podczas tego krótka, stanowcza, groźna, scena rozegrała się między nieznajomym, a prezesem Gyn-Klubu.
Barbicane, uwolniwszy się wreszcie, podszedł prosto do swego przeciwnika.
— Chodź pan! — rzekł krótko.
Nieznajomy ruszył za nim i wkrótce obaj znaleźli się na pustym zupełnie bulwarze, Tutaj dwaj przeciwnicy zmierzyli się wzrokiem.
— Kto pan jesteś? — zapytał prezes Barbicane.
— Kapitan Nicholl.
— Spodziewałem się tego. Dotąd jednak nigdy jeszcie przydapek nie rzucił pana na mą drogę.
— Sam się na niej stawiłem.