Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/221

Ta strona została przepisana.

padną od kuli kapitana Nicholl’a, gdyż ja mam zamiar zrobić im tak ponętną propozycję, że obaj ją przyjmą z zapałem.
— Jakąż to propozycję? — zapytał Nicholl z widocznem niedowierzaniem.
— Cierpliwości, — odpowiedział Ardan, mogę ją zrobić tylko w obecności Barbicane’a
— Więc szukajmy go, — powiedział kapitan.
Wszyscy trzej ruszyli natychmiast w drogę. Kapitan, wyjąwszy ładunki ze sztucera, zarzucił go sobie przez ramię i szedł szparko, nie mówiąc ani słowa.
Przez pół godziny poszukiwania nie wydały żadnego rezultatu. Maston zaczął znów poddawać się smutnym przeczuciom. Spoglądał z pod oka na Nicholl’a i posądzał go, że zaspokoił on już swą zemstę i że nieszczęsny Barbicane, ugodzony kulą, spoczywa już gdzieś w krzakach, walcząc z agonją. Michał Ardan zdawał się snuć tę samą myśl i obaj przyjaciele podejrzliwie spoglądali na kapitana Nicholl’a, gdy Maston zatrzymał się nagle.
Nieruchoma postać mężczyzny, wspartego o pień olbrzymiego dębu, pokazała im się w odległości dwudziestu kroków, ukryta do połowy w trawie.
— To on! — zawołał Maston.