Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/231

Ta strona została przepisana.

— Jechać tam, — mówił — by odgrywać rolę Adama w stosunku do jakiejś córki Ewy i może spotkać jeszcze węża... A nie, dziękuję.
Ilekroć mógł się tylko uwolnić od rozkoszy ciągłych owacji, spieszył zawsze, jak mówił, złożyć wizytę swej kolumbiadzie. Należało jej się to, jak twierdził.
Prócz tego, odkąd przestawał z Barbicane’m, Mastonem i ich kolegami, zainteresował się ogromnie artylerją. Sprawiało mu to największą przyjemność, gdy mógł powiedzieć tym dzielnym artylerzystom, że są uczonymi i bardzo ugrzecznionymi zabójcami. Nieustannie żartował na ten temat. Pewnego dnia, gdy odwiedził znów kolumbiadę, zachwycał się nią głośno i kazał się zawieść na jej dno.
— Ta armata — mówił — nie zrobi przynajmniej nikomu nic złego i dlatego kocham ją. Ale wasze działa, które niszczą, palą, zabijają — ach nie mówcie mi nawet o nich.
Dla ścisłości trzeba tu zanotować jeszcze jedną sprawę, dotyczącą J.T. Mastona. Gdy sekretarz Gyn-Klubu usłyszał, iż Barbicane i Nicholl zgadzają się na propozycję Michała Ardana, postanowił przyłączyć się do nich i odbyć drogę „we czwórkę“. Pewnego dnia zwrócił się w tej sprawie do Barbicane’a, któ-