Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/269

Ta strona została przepisana.

W tej chwili ukazali się trzej nieustraszeni podróżni. Na ich widok okrzyki nabrały podwojonej mocy. Z głęboko dyszących piersi wyrwał się jednomyślnie, nieświadomie prawie, hymn narodowy Stanów Zjednoczonych i Yankee doodle, podjęta przez chór, składający się z pięciu miljonów wykonawców, wzniosła się jak burza dźwięków ku najdalszym krańcom nieba.
Po tym gwałtownym wybuchu, hymn ucichł, ostatnie tony konały zwolna, przycichło echo i przeciągła cisza zaległa na chwilę nad wzruszonym do głębi tłumem. Tymczasem francuz i dwaj amerykanie weszli na wzniesienie, ustawione pośród tłumu. Towarzyszyli im członkowie Gyn-Klubu i delegacje rozmaitych obserwatorjów świata. Barbicane, chłodny i poważny, wydawał ostatnie polecenia. Nicholl, z zaciśniętemi wargami, z rękami skrzyżowanemi na piersiach, szedł pewnym krokiem. Michał Ardan, zawsze ruchliwy, ubrany w elegancki podróżny kostjum, w skórzanych sztylpach, z manierką u boku i cygarem w ustach, szedł, rozdając z wielkopańską rozrzutnością tysiące gorących uściśnień rąk. Jego werwa i wesołość były niewyczerpane: śmiał się, żartował, płatał figle łobuzerskie J.T. Mastonowi — jednem słowem, zachowywał się do ostatniej chwili,