Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/270

Ta strona została przepisana.

jak francuz, gorzej nawet, jak paryżanin w każdym calu.
Wybiła dziesiąta. Czas było wsiadać, gdyż trzeba było zaśrubować płytę, zakrywającą otwór, usunąć dźwigi i rusztowania.
Barbicane nastawił swój chronometr według zegarka inżyniera Murchisona, który miał puścić prąd elektryczny na pyroksylinę znajdującą się w pocisku, podróżni więc z całą ścisłością obliczać mogli zbliżanie się chwili odjazdu.
Nadeszła więc chwila pożegnania. Scena była wzruszająca. Pomimo swej gorączkowej wesołości Michał Ardan czuł się wzruszonym. J.T. Maston znalazł pod swemi suchemi powiekami jakąś starą łzę i wylał ją na czoło swego drogiego i dzielnego prezesa.
— A gdybym jednak pojechał z wami, — rzekł. — Jeszcze czas.
— To niemożliwe, mój stary Mastonie, — odrzekł Barbicane.
W kilka chwil potem trzej towarzysze podróży znaleźli się w czeluści kolumbiady, od wewnątrz zaśrubowali płytę otworu, i otwarty wylot działa ukazał się oczom widzów.
Nicholl, Barbicane i Michał Ardan byli ostatecznie zamknięci w swym metalowym wagonie.
Ale kto potrafi opisać emocję tłumu,