było końca. Powstał zgiełk i wrzawa nie do opanowania.
Jeden tylko Barbicane pozostał chłodnym wśród ogólnego entuzjazmu. Chciał on zwrócić się do zebranych jeszcze z kilkoma słowami i starał się uspokoić tłum, a strzelający dzwonek na jogo stole raz wraz rozlegał się ogłuszającym grzmotem. Nie słuchano go. Ale tłum gęstniał coraz bardziej koło stołu prezydjalnego, wreszcie jakieś dłonie porwały prezesa i w triumfie wzniosły go w górę.
Amerykanina trudno jest zadziwić; wyraz „niemożliwe" nie istnieje w jego słowniku. Przeciwnie, w Ameryce wszystko jest możliwe, łatwe, wykonalne, a co się tyczy trudności technicznych, to usuwają się one same, zanim powstaną.
Dla prawdziwych jankesów między projektem Barbicane’a a jego wykonaniem nie istniały nawet pozory trudności. Co się powiedziało, to musi być wykonane.
Pochód triumfalny przy świetle pochodni przeciągnął się do późnej nocy.
Księżyc, jakby przeczuwając, że o niego tu chodzi, świecił jasnym blaskiem. Rozentuzjazmowane wejrzenia upojonego tłumu jankesów biegły ku niemu co chwila i jedni posyłali mu już poufne ukłony, inni dawali
Strona:Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut.djvu/32
Ta strona została przepisana.