Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 096.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Niemowa spoważniał, rozkrzyżował ręce, przebił dłonie i szturchając palcem Lejbę w piersi dał mu do zrozumienia, że to on właśnie jest sprawcą tej męki. Pokręcił zgorszony głową, zasapał z oburzenia i, pokazawszy połę zmiętą w kształt świńskiego ucha, oddalił się, bełkocząc. Lejba usunął się na stronę; czuł się jak stratowany kopytami dzikiego zwierzęcia. Szkoda nie była zbyt wielką, ale desperacka myśl, iż może się co noc powtarzać, rozpuszczała po nerwach wszystkie drgawki boleści, rozsadzała mózg i szarpała serce. Lejba chwytał się za głowę, wstawał i chodził w zatoki między drzewami, miotał głośne przekleństwa, wygrażał przestrzeni pięściami, padał na trawę i darł, jak szponami, chłodną ziemię.
Nazajutrz, korzystając z deszczu, który spędził nienawistnych ludzi z pola, pognał do miasteczka. Ryfki nie zastał: Przeprawiła się za Wisłę po kurczęta. Kupił kilka papierosów, paczkę pierników i wrócił bez tchu do pozostawionego bez opieki sadku, gdzie jak lis, przez psy osaczony, ze zgryzotą zaszył się na cały dzień w budę.
Pod wieczór wypogodziło się. Szary całun, zasnuwający niebo, zwijał się w obłoki, które płynąc, to odsłaniały, to zakrywały fałdzistą kotarą owal księżyca, wprawiony niby złoty witraż w błękitną kopułę olbrzymiej świątyni. Wiatr szedł górą, ziemię otulał spokój i uroczysta cisza.
W łagodnym rozlewie melancholijnego światła widniały szeroko rozpostarte przestrzenie pól, srebrzące się tu i ówdzie grzebieniami ściernisk, spadająca skrętami w dół, niby lśniąca szarfa, biała droga, poszczerbione fantastycznie mury ruin i w matowym pancerzu uśpiona Wisła z przypartemi do brzegów plamami tratw, na których płonęły milczące ogniska. Z daleka, jak niepojęte stłumione wyrazy, rzewne i serdeczne, nadlatywały tajemnicze szmery bujających zbóż, trwożne szepty liści wzdychających drzew.
Zachwycający był kraj, jak tęskny obraz wyjęty z marzeń,