bibułę, lecz przeszła ona w cichy, ucieszny śmiech, gdy w zwitku spostrzegł trzy stare guziki. Śmiejąc się wciąż, wsunął je napowrót do kieszeni paltota i szepnął do siebie:
— Ho, ho, dzisiejsze żniwo będzie bodaj jeszcze obfitsze niż wczorajsze.
Dzień cały Lejzorek leżał nieruchomy, nic nie mówiąc. Znosił cierpliwie chłodne okłady, wypijał mikstury, poddawał się gwałtownym wybuchom matczynej troskliwości, lecz ulgi mu to nie przyniosło. Już gasł. Powoli się wkradała i brała go w posiadanie swoje ta wielka władczyni, co oporu nie znosi i błagań nie słucha, ta moc niezwyciężona, co gdy tchnieniem na kogo powieje, to go niepowrotnie zagarnie, ta siła potężna dzierżąca porządek świata, ta noc dnia wszechbytu, która do wszelkich świateł swoje cienie miesza i z mroków swoich urabia kolebkę życiu.
Dzień się kończył, ostatnie promienie słońca dogasały i z nimi gasły blade promyki nędznego żywota. Flaszka mikstury była już opróżniona; mokrą szmatę, którą Chaim niósł mu do głowy, Lejzorek powolnym ruchem ręki usunął; chciało mu się odpocząć. Przycichł bardziej jeszcze, przestał nawet kaszleć i twarz mu zaczęła się wypogadzać, z wszelkich cieni boleści wyjaśniać.
— Śpisz? — spytała Małka, pochylając się nad nim.
— Czy spać będziesz? Czy ty już śpisz? — wołała potrząsając go za ramię.
— Będę spał — odrzekł cicho, podnosząc na nią oczy pełne niewypowiedzianej przykrości.
— Śpij, moje dziecko — dodała, poprawiając poduszkę tak energicznie, że głowa chorego zapadła pod ścianę. — Po mąkę tymczasem polecę.
— Idź już, idź, ja z nim posiedzę — odezwał się Chaim, może odczuwając w chorym potrzebę spokoju.
Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 214.jpg
Ta strona została uwierzytelniona.