Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 273.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

niec z kozią bródką i mysimi wąsikami, odważył się na radę następującą:
— Najusilniej zaś zalecam pani dobrodziejce napełnić dziurawy ząbek wodą zimną, następnie siąść na rozpalonej blasze u komina i nie wstawać, aż się woda w ząbku zagotuje. Próbę tę powtarzać wypada do trzech razy, poczem i fluksyę i ząbek dyabli wezmą...
Zerknął na mnie.
— Nieprawda, kolego?...
I dał nurka w swe olbrzymie barany.
Zrobiło się trochę weselej. Ten i ów zaopatrzył się w Jabłonnie w świeży zapas »pocieszycielki«, więc znów dało się słyszeć miłe dla ucha bulgotanie płynów, przelewane do gardła przez wązkie szyjki butelek.
Łyknął chudy, milczkowaty mieszczanin i butelkę chustką czerwoną otarłszy, podał dzierżawcy; dzierżawca przepił do farmaceuty i otwór szyjki osuszył rękawem od futra; farmaceuta pociągnął raz i drugi, chuchnął, językiem mlasnął, zagwizdał...
— Kolej na kolegę — zwrócił się do mnie zachęcająco. Nie zaszkodzi — słowo aptekarskie!...
Dałbym się pewnie skusić, ale mię zaleciał szynkowniany odór anyżówki.
— Dziękuję — rzekłem. — Prostych wódek nie używam.
Aptekarz podniósł brwi wysoko, kozią bródką kilkakrotnie poruszył i w milczeniu oddał butelkę mieszczaninowi.
— Rany boskie! Święta Weroniko!... — zaśpiewała w tej chwili gospodyni proboszcza, której nagle i słuch i mowa powróciły. — Jakże można delikatną chłopczyninę taką — Panie odpuść — śmierdziuchą częstować. Mam ja tu cości rarytniejszego. Mój dobrodziej panienki tem traktuje, jak na plebanię przyjdą.
Wydostała z torby podróżnej niedużą butelkę »Goldwasseru«