Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 297.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Księżyc pobladł i zmalał; na wschodzie zrzedniały mroki. Niebo i ziemia ze srebrnych stały się matowo białe.
Otóż i Kleszewo, chowające się latem w wieńcu, a teraz tylko w rózgach bezlistnych wierzbiny i olszyny...
Oto Kacice, ze swym białym, pustelniczym kościółkiem, otoczonym lipami staremi.
Purpura wschodzącego słońca zalała ziemię. Pod kołami zaturkotał bruk wyboisty.
Jeszcze chwila — bryka stanęła przed domem moich rodziców. Zerwałem się lekki, wesoły i odrzuciłem przykrywającą mnie opończę. Odrzuciłem ją ze wstrętem, bom poznał przy słońcu, że to był — chałat Joskowy.
W minutę później, kołatałem już do drzwi swego domu. Zbudzonej służącej kazałem znieść rzeczy swe z bryki i zaraz rzuciłem się do miski z letnią wodą i do mydeł pachnących.
Joskowi nie powiedziałem nawet »Bóg zapłać«.
Nie spodziewał się on zresztą tego i — nie liczył na to.
A jednak mówią, że oni zawsze na coś liczą...