Łez dla ulżenia żadnych już nie miały;
Chciałem się modlić, ale moje wargi
Słowa modlitwy dawno zapomniały!
A więc we wielkiej rozpaczy, zwątpieniu,
Padłem na ziemię, niosąc na los skargi!...
Gdy wielką cierpi natura posuchę,
Spragniona ziemia o deszcz z nieba woła,
Wnet wicher silny pędzi czarną chmurę,
Piorun ocuca zemdlałą naturę,
A deszcz orzeźwia wszelkie zwiędłe zioła.
I mojem sercem wstrząsnął żal i skrucha,
Kiedy wspomniałem na rodzinną chatkę,
Kiedy wspomniałem na ojca i matkę,
I na te siostry nucone piosenki,
Na zapomniane już dawno wyrazy
Ojczystej mowy. Cudowne obrazy
Tej pogardzonej ojczystej krainy,
Szczęście, wesele na łonie rodziny
Wstąpiły w duszę i zgasiły męki!
Spłynęły rzewne łzy po licu mojem,
I błoga radość, nadzieja, otucha
W serce strapione wróciły z spokojem.
A potem cicho spłynęła za niemi
Święta modlitwa, jako anioł z nieba,
Bo wie, że jeszcze czegoś mi potrzeba,
A więc też kornie ukląkłem na ziemi
I tak się modlę: