Bo je uczyli tym Bogom się modlić,
Bo je uczyli ohydnie znieważać
Swoje świętości, a obce poważać —
O! takie dzieci musiały się spodlić!
Widziałem nieraz, jak ludu pasterze,
Co opowiadać mieli Boże słowo
I jego święte ogłaszać przymierze,
Gardzili sprośnie ludu tego mową.
A przecież mowa jest świętem ogniwem,
Która człowieka łączy z Bogiem żywym;
Jest jako gdyby szczerozłotą czarą,
Co napełniona miłością i wiarą,
Co obfituje w wszystko wielkie, świetne,
Wszystko cnotliwe, dobre i szlachetne;
Z której na naród cały niebios płynie
Błogosławieństwo, płynie Boża łaska;
A gdy się stłucze ta czara i strzaska,
Wtedy na wieki naród taki zginie!
Och! umiłował Chrystus świat ten bardzo,
Że posłał uczniom ducha swego dary,
Aby narodów strzegli złotej czary!
A więc ci, którzy mową ludu gardzą,
Zrzucają sprośnie z czoła święte znamię!
I gdyby do cię przyszedł i pozdrowił
Cię w imię Boga i gdyby ci mówił
Takowy kapłan, że jest sługą Chrysta,
Jeźli u niego w pogardzie ojczysta
Mowa, nie wierz mu, nie wierz — on kłamie!