Co sprawiło mu wiele uciechy,
Bo myślał, że on się podźwignie
Nad swoje współucznie wysoko,
Gdy mówić z niemiecka już pocznie!
A choć to szło ciężko, z przymusem,
I choć mu się w mózgu plątało,
I chociaż się kreski mnożyły,
I rózgą za każdą się brało:
Aż z bólu spłynęło łzą oko,
Ta myśl, że zostanie prymusem,
Dodała wytrwania i siły.
A że trudno do rózgi przywyknąć,
Bo go to djabelnie bolało,
Kiedy za kreski się brało:
jako tako czytać, uczył się następnie słów niemieckich, czyli wokabuł, potem zaś rozmów, czyli geszprechów. Skoro w geszprechach o tyle postąpił, że mógł na najprostsze pytania po niemiecku odpowiedzieć, obowiązany był, pod grozą kary, używać tylko języka niemieckiego. W tym celu wpisywano go równocześnie na signę. Była to mała drewniana tabliczka z rączką, w formie kijanki, powleczona białym papierem i zapisana nazwiskami tych wszystkich, którzy byli obowiązani mówić po niemiecku. Za każde słowo, przemówione po polsku, pisano kreskę na signie, a za każdą kreskę bito z końcem tygodnia t. j. w sobotę, rózgą po dłoni. Ten zaś, który miał najwięcej kresek, oprócz plag otrzymanych musiał nadto signę, uwiązaną na sznurku i przewieszoną na plecy, zanieść do domu i na nowo białym oblec papierem, aby ją następnie w poniedziałek oddać nauczycielowi. Można sobie wyobrazić śmiech i urągania współuczniów, które biedakowi towarzyszyły do domu. Była to największa kara i hańba, jaka chłopców spotkać mogła! Dziś signy niema, ale duch systemu, stawiającego język niemiecki na czele nauki szkolnej, przetrwał do dzisiaj, a gdzieniegdzie nawet ze spotęgowaną rozwielmożnił się siłą.