Strona:Z pamiętnika korepetytora.djvu/010

Ta strona została uwierzytelniona.

jeden wie, coby to był za cios dla pani Marji, która po śmierci męża, zostawszy z dwojgiem sierót, wszystkie nadzieje złożyła na Michasia.
Położenie było prawie bez wyjścia, bom z drugiej strony widział doskonale, że nadmierne wysilenia umysłowe podkopują zdrowie chłopca i mogą życiu jego zagrozić. Trzeba było przynajmniej wzmacniać go fizycznie, gimnastykować, kazać mu dużo chodzić lub jeździć konno, ale nie było czasu na to. Każdą chwilę, potrzebną dla wesołości, zdrowia i życia chłopca, zabierały uprażnienja. Rankiem, gdym mu pakował książki do tornistra i gdym widział, jak jego chude ramiona gięły się pod ciężarem tych bizantyjskich tomów, serce mi się poprostu ściskało. Mówiono mi też nieraz, że chłopaka psuję i rozpieszczam, że Michaś widocznie nie dość pracuje, że ma zły akcent w rosyjskim języku i że beczy z lada powodu.
Chory sam jestem na piersi, samotny w świecie i zgryźliwy, więc te wymówki niejedną mi chwilę zatruły. Jaż najlepiej wiedziałem, czy Michaś nie dość pracuje! Było to dziecko, obdarzone średniemi zdolnościami, ale tak wytrwałe i przy całej słodyczy taką posiadające siłę charakteru, jakiej nie zdarzyło mi się spotkać w żadnym innym chłopcu. Biedny Michaś namiętnie i ślepo był przywiązany do matki, że zaś mu powiedziano, iż matka bardzo jest nieszczęśliwa i chora i że, gdy on będzie się jeszcze źle uczył, to może ją dobić, więc chłopak drżał przed tą myślą i nocami całemi siedział nad książką, byle tylko matki nie zmartwić. Nie mógł powstrzymać płaczu, gdy dostał zły stopień, ale nikomu nie przychodziło do głowy, dlaczego płakał, do jakiej strasznej poczuwał się w takich chwilach odpowiedzialności. Ba! co komu było do tego? Miał złe udarenije — i kwita! Ja go nie psułem, ani rozpieszczałem, tylkom go rozumiał lepiej; żem zaś, zamiast łajać dziecko za niepowodzenia, starał się je pocieszać, to już moja rzecz. Sam napra-