cowałem się w życiu niemało, nacierpiałem głodu, nędzy, nie byłem szczęśliwy, nie będę szczęśliwy i — niech tam licho weźmie! Nawet już zębów nie ściskam, gdy o tem myślę! Nie wierzę, żeby było warto żyć, ale może dlatego właśnie mam prawdziwe współczucie dla każdej biedy.
Ja przynajmniej w wieku Michasia, gdym latał za gołębiami po Starem Mieście, miałem swoje czasy zdrowia i wesołości. Kaszel mnie nie męczył; gdym brał w skórę, tom płakał, póki bili, zresztą nie wiedziałem o niczem i nie dbałem o nic. Michaś i tego nawet nie miał. Życie byłoby i jego położyło na kowadło i biło młotem, tyleby był więc wygrał, ileby jako dziecko naśmiał się serdecznie z tego, co dzieci bawi, napłatał figlów i wylatał się na otwartem powietrzu i pod otwartem niebem. Ale dziś dzieje się inaczej; więc zamiast tego miałem przed sobą dziecko chmurne, idące do szkoły i wracające z niej zgarbione pod ciężarem cyrylskich książek, wysilone, ze zmarszczkami w kątach oczu, tłumiące ustawicznie jakby wybuch płaczu — zatem współczułem mu i chciałem być dla niego ucieczką.
Jestem sam nauczycielem, jakkolwiek prywatnym, i nie wiem, cobym robił na świecie, gdybym jeszcze stracił wiarę w wartość nauki i pożytek, jaki z niej płynie. Myślę tylko poprostu, że nauka nie powinna być tragedją dla dzieci, a złe lub dobre udarenije nie powinno stanowić o losie i całem przyszłem życiu maleńkich istot.
Myślę także, że pedagogja lepiej spełnia swe zadania, gdy dziecko czuje jej rękę, prowadzącą je łagodnie, nie zaś nogę, przygniatającą mu piersi i depcącą wszystko, co go nauczono czcić i kochać w domu. Takim już jestem obskurantem, że zdania tego pewnie nie zmienię, bo utwierdzam się w niem tem mocniej, ilekroć wspomnę mojego biednego Michasia. Od sześciu lat byłem jego nauczycielem, pierwej jako guwerner, potem, gdy poszedł do szkół, jako korepetytor; miałem więc czas przywiązać się do niego.
Strona:Z pamiętnika korepetytora.djvu/011
Ta strona została uwierzytelniona.