Strona:Z pamiętnika korepetytora.djvu/012

Ta strona została uwierzytelniona.

Zresztą poco miałbym ukrywać przed sobą samym? był mi drogim, bo był synem droższej dla mnie nad wszystko istoty. Nigdy ona nie wiedziała o tem i nigdy wiedzieć nie będzie; pamiętam, że ja jestem — ot sobie pan Wawrzynkiewicz, prywatny nauczyciel, a do tego człowiek chory — ona córka zamożnego domu szlacheckiego, poprostu pani, na którąbym oczu nie śmiał podnieść. Ale że samotne serce ludzkie, miotane życiem, musi w końcu do czegoś przywrzeć, jak muszla, miotana falą, więc moje przywarło do niej. Co ja na to poradzę? A zresztą co to jej szkodzi? Nie żądam od niej więcej światła niż od słońca, które wiosną ogrzewa moje piersi. Od sześciu lat byłem w jej domu, byłem przy śmierci jej męża, widziałem ją nieszczęśliwą, samą, a zawsze dobrą, cichą, kochającą dzieci, świętą prawie w swem wdowieństwie i cierpieniu, więc... musiało do tego przyjść. Ale to nie miłość — to raczej moja religja...
Michaś bardzo przypominał matkę. Nieraz, gdy podnosił na mnie oczy, zdawało mi się, że patrzę na nią. Były to też same delikatne rysy, toż samo czoło z cieniem padającym od włosów, ten sam łagodny zarys brwi, a szczególniej głos prawie jednakowy. W usposobieniu matki i dziecka była także wspólność, objawiająca się w pewnej skłonności do egzaltacji uczuć i poglądów. Należeli oboje do tego rodzaju istot wrażliwych, kochających i szlachetnych, które zdolne są do największych poświęceń, ale które w życiu i zetknięciu się z jego rzeczywistością mało znajdują szczęścia, dając naprzód więcej, niż mogą otrzymać. Ten rodzaj ludzi ginie też teraz, i myślę, że jakiś dzisiejszy naturalista mógłby powiedzieć o nich, że zgóry są na śmierć skazani, bo przychodzą na świat z wadą serca, poprostu za dużo kochają.
Rodzina Michasia była niegdyś bardzo zamożna, — ale za dużo kochali — więc rozmaite burze rozwiały fortunę, a to, co zostało, nie jest wprawdzie nędzą, nie jest nawet ubóstwem — w porównaniu jednak do dawnych czasów miernością. Michaś był osta-