Strona:Z pamiętnika korepetytora.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

tnim z rodziny, to też pani Marja kochała go nietylko jak własne dziecko, ale zarazem jak wszystkie swoje nadzieje na przyszłość. Na nieszczęście, z zaślepieniem, zwykłem matkom, widziała w nim niepospolite zdolności. Chłopiec wprawdzie istotnie nie był tępy, a należał do tego rodzaju dzieci, których zdolności, z początku średnie, rozwijają się dopiero później razem z siłami fizycznemi i zdrowiem. W innych warunkach, w innym kraju, mógłby był skończyć szkoły, uniwersytet i stać się pożytecznym pracownikiem na każdem polu. W tych, jakie istniały i istnieją w szkołach rosyjskich dla polskiego dziecka, męczył się tylko — i, wiedząc o wysokiem wyobrażeniu, jakie matka miała o nim, wysilał napróżno. Wiele rzeczy na świecie widziały oczy moje, i postanowiłem się niczemu nie dziwić, ale wyznaję, że z trudnością przyszło mi uwierzyć, by mogła istnieć taka plątanina stosunków, w którejby dziecku na złe wyszła siła charakteru, wytrwałość, praca i przywiązanie do matki. Jest coś niezdrowego w takich stosunkach, i, gdyby mi słowa mogły zapłacić za żal i gorycz, które czuję, powiedziałbym razem z Hamletem, że «dziwne rzeczy dzieją się w państwie duńskiem».
Pracowałem z Michasiem, jakby od tych stopni, które on za postępy dostawał, moja przyszłość zależała. Bo też obaj z moim drogim chłopcem mieliśmy jeden cel, a to nie martwić jej, pokazać dobrą cenzurę, wywołać uśmiech szczęścia na jej usta. Gdy mu się udało dostać dobry stopień, dziecko przychodziło z klasy rozpromienione i szczęśliwe. Zdawało mi się, że w takich razach Michaś urósł nagle, że się rozkurczał; jego chmurne zwykle oczy śmiały się wówczas tą szczerą dziecinną wesołością i świeciły jak dwa węgielki. Zrzucał natychmiast ze swoich szczupłych pleców tornister, przeładowany rosyjskiemi książkami, i, mrugając na mnie jeszcze w progu, wołał:
— Panie Wawrzynkiewicz! Mama będzie kontenta! Dostałem dziś z geografji... niech pan zgadnie ile?