ile ja jej sprawię zmartwienia»! Jednakże na myśl, że wkrótce pojedzie na wieś, że zobaczy matkę i małą Lolę, i Zalesin i księdza Maszyńskiego, uśmiechał się przez łzy. Mnie także było pilno do Zalesina, bom już prawie nie mógł patrzeć na mękę dziecka. Tam czekało na niego serce matki i życzliwość ludzka, i cisza, i uspokojenie. Tam nauka miała dla niego twarz swojską i życzliwą, nie obcą, bizantyjską i wykrzywioną drwiącym uśmiechem z tego, co dziecku było drogie. Tam mu nie mogło przyjść do głowy pytać się mnie z rozpaczą, czy naprawdę była jakaś polska historja; tam wreszcie cała atmosfera była cicha i czysta, którą dziecinne piersi mogły oddychać. Wyglądałem więc dla niego świąt jak zbawienia, liczyłem na palcach chwile, które nas od nich przedzielały, a które dla mnie były chwilami niepokoju, dla niego męczarni.
Bo też wszystko zdawało się na niego sprzysięgać. Dzieci miały polecenie nie używać nigdy innego języka między sobą jak rosyjskiego. Michaś zapomniał się raz: powiedział małemu Owickiemu, że go kocha, nie w języku wykładowym — i za to przekroczenie dostał jako «demoralizujący innych» drugą publiczną naganę. Było to już przed samemi świętami. Jak to odczuł ten dzieciak ambitny i wrażliwy, nie podejmuję się nawet opisywać. Co za chaos musiał wytworzyć się w jego umyśle, jak wichrzyły i pomieszały się jego pojęcia o tem, co było złe, co dobre, co zasługiwało na karę, a co na naganę!
Rwało się wszystko w tej dziecinnej piersi. Przed oczyma widział zamiast światła ciemność i zamiast jednej drogi koło błędne, z którego nie było wyjścia. Giął się też jak kłos pod wiatrem. Widziałem, że, gdy rankiem szedł do klasy, każdy nerw trząsł się w nim jak przed męką. W końcu twarz tego jedenastoletniego dziecka przybrała wyraz poprostu tragiczny. Wyglądał tak, jakby go ustawicznie dusił za gardło płacz i jakby przemocą wstrzymywał szlochanie... Oczy jego patrzyły, jak oczy męczonego ptaka; czasem opanowywało
Strona:Z pamiętnika korepetytora.djvu/020
Ta strona została uwierzytelniona.