Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/40

Ta strona została uwierzytelniona.
—   36   —

tylacyę, miała miejsce w piętrze najgłębszem, tam właśnie, gdzie pracował Maciej wraz z Janem, ale — w przeciwnej stronie. Doświadczeni górnicy od dawna przepowiadali katastrofę. Natrafiono na pokład suchy; wilgoci, która górnikowi bardzo dokucza, ale do pewnego stopnia zabezpiecza mu życie, nie było tam ani znaku. Drobny suchy pył węglowy, ustawicznie gryzł oczy i obsiadał płuca.
Trudno opisać co się tam działo w chwili eksplozyi. Rzekami płomieni buchły w jednej sekundzie wszystkie korytarze; żywa noga nie uszła. Dwudziestu siedmiu górników spłonęło.
Ale siła wybuchu była tak wielką, tak zatrzęsła posadami odwiecznych skał, że na znacznej przestrzeni runęło nad korytarzami sklepienie, przedzielające jeden pokład węgla od drugiego, grzebiąc bez ratunku i na wieki jednych, ale dla innych otworzył się wolny, ogniem nie objęty odwrót.
Nawet dymy tutaj nie doszły.
Tej okoliczności zawdzięczał życie Maciej i kilkunastu innych, którzy w jego sąsiedztwie pracowali.
Oni to właśnie, zanim pożar miał czas przez otwór w windzie rozszerzyć się po całej kopalni, rozbiegli się po krużgankach wszystkich pięter, pomagając przerażonym do przedostania się przez coraz gęstniejące dymy, w miejsce względnie bezpieczne, najbliższe owego korytarza nad oczyszczeniem którego z taką zapalczywością pracował Jan z towarzyszami.
Uratowani z ognia górnicy przez dłuższy czas robili to samo, wyrywając z mozołem belki, ale gry-