Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/43

Ta strona została uwierzytelniona.



V.

Okolica okryła się żałobą.
Pięćdziesiąt tysięczny tłum ludu wziął udział w pogrzebie szesnastu ofiar katastrofy; dwudziestu siedmiu pożarły wnętrza kopalni, a zwłoki ich spoczywają teraz w głębokości tysiąca stóp pod powierzchnią ziemi.
Kopalnia pali się w dalszym ciągu.
Dusze ludzkie rwie rozpacz i złość. Powietrze trzęsie się od klątw, które się sypią na głowy kompanistów.
Salunista Joe Smith zaciera ręce; pożar kopalni znakomicie dopomógł mu w agitacyi za strajkiem.
W brudnej jego norze, zwanej salonem noszącej dotąd ślady wybuchu wściekłości “rudej Mery”, w pozabijanych deskami oknach, pełno ruchu i gwaru. Zalewają ludzie robaka, piją na zabój i klną w najrozmaitszych językach.
Joe Smith wtóruje im całą duszą i rachuje podwójną kredką za poczęstunek. Taka okazya przecież nie trafia się zbyt często.
Sej Joe, jeszcze piwa! — woła podochocony Stif, pracodawca Jana i Macieja — funduję na