Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/50

Ta strona została uwierzytelniona.
—   46   —

Splunął, zabrał fajkę i wyszedł. Mery nie odezwała się wcale, co ogromnie zdziwiło Smitha.
— No, upiekło mi się tym razem, myślał, drapiąc się po schodach na górę gdzie była jego sypialnia.
Ona tymczasem nalała dwa kieliszki benedyktynki, przysunęła jeden Stifowi i patrząc mu badawczo w oczy spytała:
— Więc jak?
— A no, nie wiem jeszcze. Szkodzi nam wszędzie, to prawda, ale...
— Trzeba go sprzątnąć koniecznie.
— Sprzątnąć, sprzątnąć, łatwo to powiedzieć, ale...
— Kasa Blakboków wypłaci tysiąc dolarów; mówiłam z bratem w tej sprawie.
— Kiedy?
— Telefonował przed chwilą; doniósł mi, że Borr przeprowadził wybór delegatów w 37 lokalu dla strajku nieprzychylnych.
— Psia... to źle! źle, coraz gorzej!
— Kasa Blakboków wypłaci tysiąc dolarów — kusiła.
— Zatem trzeba!...
— Koniecznie! Strajk musi wybuchnąć, choćby dziesięciu takich Borrów trzeba było...
— Pss!... namyślę się, jutro odpowiem. Dobranoc, Mary!
— Do jutra!
— Zemszczę się, zemszczę, — myślała, gasząc światło i zamykając drzwi. — On śmiał, on... mnie! Poczekaj ty przeklęty Polaku!