Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/52

Ta strona została uwierzytelniona.
—   48   —

szkoły, to zara wszyćko prędzej wymiarkuje i przepatrzy.
— Chociaż, jeżeli mam prawdę powiedzieć — odezwał się pierwszy — to...
— To co? — podchwycił Jan.
— To jednakowoż w głowie mi się pomieścić nie może, ażeby i nasz proboszcz, który przecież zawsze idzie z ludem, miał im pomagać.
— Pomaga, psia jego... pomaga!
— Przecież jutro mamy nawet mityng naszego lokalu, wedle instrukcyj dla delegatów. Gadasz, jakbyś nie wiedział. Zaprzedany i tyla — wybuchnął drugi.
Górnik, który jeszcze miał pewne skrupuły w tej sprawie, z niedowierzaniem pokręcił głową.
— A ja wam powiadam, że tak!
— Ja ta nie taki prędki z wyrokiem. Rozważcie no panie Janie. Nie chcę ja w to wchodzić, bez jaką przyczynę oderwał się od Rzymu, ale że zawsze bronił ludu przed wyzyskiwaniem, to chyba wszyscy przyznają.
— I teraz robi to samo, rychtyczek to samosieńko — przerwał drugi. Tak wymyśla na kompanistów, aż mu się broda trzęsie... Zaś po tem, co nam pan Jan powiedzieli, to chyba widzicie, kto z tego będzie miał korzyść.
— Bo może nic nie wie o spisku, może...
— Bogać tam nie wie! Mnie to się dawno nie podobały i te jego ślipie czarne, fałszywe i to podjudzanie na jenszych księży polskich i na ich parafian. Chociaż w szkołach nie byłem, ale to wiem, że dobry człowiek nie będzie drugim wpajać niena-