Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/62

Ta strona została uwierzytelniona.
—   58   —

was przez tyle lat ajryscy infularze, do tego stopnia was znieprawiło, że nigdy dusz waszych nie przeniknie promyk oświaty i cywilizacyi...
— A no, siedzi już na swoim koniu, — zauważył chory Maciej do Borzemskiego.
— Niech sobie jedzie, może zapomni o strajku — dopowiedziała Jadzia.
A on jechał rzeczywiście, zapalając się coraz bardziej. W stronę Rzymu i “rzymskich infularzy” sypały się z ust jego gromy, z ócz szły błyskawice. Sercami zgromadzonych wstrząsał dreszcz grozy, tak strasznie wymowny reformator malował im zbrodnie wieków. Jan co raz niespokojniej kręcił się na swem krześle.
— Ależ to, co on mówi, jest bezecnem urągowiskiem przeciwko prawdzie i historyi — szeptał zirytowany do ucha Jadzi — Dalibóg nie wytrzymam...
Tymczasem proboszcz grzmiał dalej:
— Tak jest, mili moi, dzieje strasznej inkwizycyi, jakby na urągowisko przezwanej świętą, która przez szereg wieków pastwiła się na ciemnych narodach Europy, to jeden wielki i wyraźny dowód, że dzisiejsza potęga rzymskiego biskupa, ma źródło swoje w milionach i milionach ofiar spalonych żywcem na stosach, pomordowanych w lochach więzień, zamęczonych narzędziami najokropniejszych tortur...
Borzemski nie wytrzymał. Zerwał się z krzesła i podniesionym głosem zawołał: