Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/94

Ta strona została uwierzytelniona.



X.

Przerażenie rozpacz, żal i gniew ogarnęły gromadkę górników, którą prowadził Joe Smith na konwencyę, gdy dotarła do miejsca, gdzie w krwi własnej walały się trupy ich braci i jęczeli ranni.
Oddział szeryfa, po dokonanej zbrodni mordu bezbronnych ludzi, przejęty panicznym strachem pierzchnął z pola.
I dobrze się stało!
Widok tylu trupów, zapach świeżo rozlanej krwi, wściekłość nieciły w sercach i żądzę pomsty.
Zapomniano o różnicy zdań.
Toż to krew ich krwi, toż bracia właśni!
Boże!....
Gdzie ci zbrodniarze, mordercy!!!
Niema?!!
Rzucono się na ratunek.
Smith dostrzegł tymczasem Jana. Dwóch ludzi z jego gromadki, których nietknęły kule, podtrzymywało mu głowę, usiłując równocześnie zatamować krew, płynącą obficie z rany, nad lewą piersią. Reszta tlejącego w nim życia, skupiła się w mgłą zachodzących oczach. Spostrzegł kolegę z ławy szkolnej i coś jakby niemy wyrzut zarysowało się w twarzy.