Szli przez pustynie — przez stepy bez końca,
Krwią znacząc często ślady na kamieniu;
Wkoło nich puszcza w grobowem milczeniu,
Nad nimi piekło libijskiego słońca.
A stepy dzikie — a niebiosa skwarne;
I nigdzie źródła, w któregoby wodzie
Mogli pragnienie ugasić pożarne,
I nigdzie palmy, gdzieby spocząć w chłodzie!
Czasem im drogę huragan zaskoczy,
I, chciwy pastwy ruchomy grobowiec,
Jak wąż piasczystym kłębem ich otoczy;
Czasem znów hiena lub szakal — wędrowiec,
Głodem zawywszy w tej stroskanej ciszy,
Chwilę pielgrzymom zdala towarzyszy;
A czasem majak zabłyśnie w oddali,
Wabiąc znużonych oazą uroczą;
Ale pielgrzymi z swej drogi nie boczą,
I wciąż milczący, idą wciąż, i dalej,
A poprzed nimi gwiazdka złota biegnie,
Gdzieś roziskrzona w Bogu: ta ich strzegnie!
∗ ∗
∗ |