Strona:Z teki Chochlika (O zmierzchu i świcie).djvu/091

Ta strona została skorygowana.

— Zdumiał się Jakób, w domysłach mózg traci:
„Na co ta męka? Kto im za to płaci?

A gdy tak sobie Jakób suszy głowę,
Patrz, oto nagle żydowskie bachury,
Wstępują śmiało na szczeble dębowe,
I zaczynają drapać się do góry; —
— Zdumiał się Jakób sobie nie dowierza:
— „Pewnie chcą kupić u aniołów pierza!“

A gdy tak Jakób głowę sobie łamie,
Coraz to nowy rój żydów naciera;
Trzymając siebie wzajem popod ramię,
Czerń ta aniołów z drabiny wypiera;
— Zdumiał się Jakób: Gewalt!“ blady jęknie,
„Ostrożnie dziatki, bo drabina pęknie!“

A gdy tak Jakób trwoży się i biedzi,
Szturmuje szczeble cała Zarwanica,
I coraz więcej naciera gawiedzi;
Tamten dogryza chłopa, ów szlachcica;
— Zdumiał się Jakób: Aj waj“ jęczy w strachu,
„Będziecie widzieć, że przyjdzie do Krachu!

I gdy tak Jakób troszczy się i lęka,
Drapie się w górę lichwiarska czerniawa,
Coraz to wyżej; drabina nie pęka,
Mimo fizyki odwiecznego prawa;