Strona:Z teki Chochlika (O zmierzchu i świcie).djvu/194

Ta strona została przepisana.

Więc — tak jak pies myśliwski do stóp łowca bieży
Wietrząc żer, i choć tamten go potrąci nogą
Czołga się, i przymila i w prochu się wije —
Spieszą — by kornie lizać ten bicz, co ich bije.

I nie pomni urazy, a łupieztw spragnieni
Ciemięzcy swego kraju cieszą się weselem,
I strop — jarzących świateł morzem się płomieni,
I świątecznem swe domy przystroili zielem,
I poetów ich tłuszcza składa hołd przemocy,
I w pochód im przyświeca ciemny anioł nocy!

U zwyciężonych inny świat — inne pojęcia! —
I tam weselną jarzą się niebiosa łuną,
I wielkiego lud święci tryumf pieśni księcia,
Nie miecz krwawy, lecz arfę sławiąc złotostruną,
Co światu głosi zakon miru i swobody,
I wrogom nawet bratni niesie uścisk zgody.

I rzesza, myślą krewna ze swoim lirnikiem,
Kroczy w przyszłość za wieszczem tym, co ją prowadzi;
I Cherub dnia świetlany jest tam przewodnikiem,
I chorągwią tam Światło, co nigdy nie zdradzi,
I zbroją tam jest Prawda, Miłością niesiona,
— Szczera! wieczysta! jasna! nigdy niezwalczona!