cemu dziecięciu rzuca karmelek, kryje się ból głębszy, kryje się smutek mędrca, „widzącego ziemskie niedostatki“, i bolejącego „że krzywość rzeczy tego świata nie może być wyprostowaną“. I wtedy to zazdrości Salomon zmarłym niepamięci, dlatego że „o niczem nie wiedzą“, więcej je chwaląc niżeli żywe, które jeszcze aż dotąd żyją, to zaś jakkolwiek wie, że „pies żywy lepszym jest aniżeli lew zdechły“, i że „ten, co się z umarłymi towarzyszy, bierze rozbrat z nadzieją“. — Nie jestże to Vergetfullnes Bajrona? Nie jest że to Faust, Manfred i Beranżer zarazem? — ale Beranżer o katakumbowym nastroju. — Beranżer przypominający owych starożytnych Egipcyan, którzy podejmując gości, obnosić kazali pomiędzy biesiadnikami trupią główkę, aby ich zachęcić do zabawy, — „O patrzcie na mnie wy, którzy żyjecie, jako jestem martwy i cichy, ja, który wczoraj równie wam byłem żywym. Czem jestem dzisiaj, tem wy będziecie jutro; — jedźcież więc, pijcie i weselcie się, dopóki żyjecie, dopóki trwa jeszcze to wasze dzisiaj, które bezpowrotną przeleci chwilką, gdyż za grobem nie masz już dla człowieka, żadnej uciechy“.
Te więc oto trzy charakterystyczne rysy oblicza królewskiego mędrca starałem się uwydatnić w niniejszym poemacie, opierając się w pierwszej jego części na Księdze kaznodziei, w drugiej na Pieśni nad pieśniami, i starając się obydwa te utwory, tak różnego ustroju, w harmonijny i logiczny ze sobą wprowadzić związek. Oczywista rzecz, że nie brałem tu względu na głos nowoczesnej naukowej krytyki, która obydwa te utwory apokryfami mieni, dopatrując się w Pieśni nad pieśniami syryjskich pierwiastków, a przypisując Księgę kaznodziei daleko późniejszej od Salomona epoce, gdyż okoliczność ta jest dla mojej tezy zupełnie obojętną. W istocie, i chociażby utwory te rzeczywiście były apokryfami, to jednak zawsze musiały one przedstawiać Salomona takim, jakim żył podówczas w legendzie, gdyż inaczej odrzuconoby je natychmiast jako baśń nieprawdopodobną, a fakt ten wystarcza mi tu najzupełniej. — Mamy tu więc dwa ustępy z salomonowej legendy, dwie chwile z życia królewskiego kaznodziei, — jedna pełna wątpienia, bolu życia i rozpaczy, druga tętniąca rozkoszą i dytyrambicznym nastrojem nienasyconego głodu życia i użycia.
Strona:Z teki Chochlika (Piosnki i żarty).djvu/022
Ta strona została uwierzytelniona.