Jak to czynią kapłani, gdy pod koniec sumy
Zwracają się do wiernych, błogosławiąc tłumy.
I widzieliśmy wszyscy, gdy za mgłą kadzideł
Z ramiony wzniesionemi w górę nakształt skrzydeł,
Stał jakby na obłoku, kreśląc krzyż w przestrzeni,
Że nie drży; — więc spokojem jego przerażeni,
Cofnęliśmy się wszyscy. On wznosząc głos słodki,
Spokojny, jakby przed nim tu stały dewotki,
Nie wróg, dyszący zgubą jak wulkanu krater
— „Benedicat vos — rzecze — omnipotens Pater!“
A w chwili, gdy swym głosem echa budził spiące:
— „Pal!“ — wrzaśnie oficer — „Wy tchórze! zające!“
Wtedy łotr jakiś podły, choć żołnierz nazwiskiem,
Wziął na cel, i wypalił. Śmiertelnym pociskiem
Tknięty, zbladł starzec strasznie, ale niezachwiany,
Nie spuszczając z nas oka, gdzie śmierci blachmany
Ponury, lecz spokojny blask rozświecał męztwa,
Nakreślił znów w przestrzeni znak błogosławieństwa,
Mówiąc zwolna:
— „Et filius.“
Ach niewiem do dzisia,
Zkąd się w żołnierzu wzięła ta dzikość tygrysia!
Dość na tem, że strzał nowy przeszył pierś kapłana.
Strona:Z teki Chochlika (Piosnki i żarty).djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.